Newsy

SZTUKA DESTRUKCJI według ROLANDA EMMERICHA

"Moonfall" i reszta

Nie na darmo koledzy z Hollywood nazywają go "master of disaster". Roland Emmerich od ponad dwóch dekad zajmuje się ekranową demolką.  Jego osiągnięcia mogłyby wprowadzić w zakłopotanie samego Michaela Baya, bo Emmerich nie zna znaczenia słowa "umiar". Po co wysadzać coś w powietrze, jeśli można pozbyć się od razu całej planety? Właśnie tak, jak w najnowszym filmie niemieckiego reżysera zatytułowanym "MOONFALL". Zwykle to my lecieliśmy na Księżyc, ale teraz będzie na odwrót. To nasz naturalny satelita pewnego razu postanowił, że wyruszy na kurs kolizyjny z Ziemią. By uratować rodzaj ludzki od przymusowego wylogowania się z istnienia, trójka dzielnych astronautów rusza w misję mającą na celu uratować nasz świat. W rolach głównych znane nazwiska, a wśród nich Halle Berry, Patrick Wilson, Donald Sutherland, Michael Pena oraz John Bradley.

Wielbicieli kinowego zachwytu z pewnością zadowoli fakt, że pan Emmerich dostał na swój najnowszy film całkiem spory budżet. Przełożyło się to na świetne efekty specjalne oraz skalę całego przedsięwzięcia, więc nie będzie powtórki z licho obdarzonego eksplozjami "Geostorm" (film popełnił nadworny scenarzysta Emmericha czyli Dean Devlin. Biedaczysko). W "MOONFALL" czekają na Was nie tylko sekwencje katastroficzne, ale i spora dawka porządnego science-fiction. Pisząc "porządnego" mam rzecz jasna na myśli całkowicie szalony, ale ekscytujący wątek wielkiej tajemnicy, jaką skrywa Księżyc. Nic więcej nie zdradzę, bo tego typu filmy trzeba poznawać i smakować przed wielkim ekranem (najlepiej w pozycji półleżącej na naszych ultrawygodnych i rozkładanych fotelach). "Master of disaster" od kilku dekad zawodowo wysadza nas w powietrze, ale za każdym razem stara się swoim widzom zaproponować coś nowego.

Zaczął skromnie, bowiem w "ARCE NOEGO" z 1984 widmo destrukcji raczej wisi nad bohaterami, niż bezpośrednio ich dotyka. Stacja kosmiczna krążąca nad naszą planetą może wywoływać na Ziemi powodzie i huragany (oj, chyba Dean w "Geostorm" faktycznie zapatrzył się na filmy kumpla). Jeden mały sabotaż może wywrócić życie ludzkości do góry nogami. Film Emmericha spodobał się publiczności, a niemiecki reżyser szybko zyskał popularność w ojczyźnie. jego kolejne produkcje nie skupiały się na katastrofach. "KSIĘŻYC 44" trafił na rynek kina domowego w USA, gdzie dostrzeżono talent naszego bohatera, po czym sprowadzono go na amerykańską ziemię. No i się zaczęło.

"UNIWERSALNY ŻOŁNIERZ" z Jeanem-Claudem Van Dammem i "GWIEZDNE WROTA" z Kurtem Russelem były kinowymi hitami. Produkcje, pełne sensacyjnych momentów i fantastyczno-naukowych zachwytów, ugruntowały pozycję Rolanda Emmericha jako reżysera, który robi filmy proste, ale trafiające w gusta widzów. No i co najważniejsze w Hollywood, także umiejące na siebie zarobić. A jednak brakowało w tych dziełach tego, z czego nasz bohater jest obecnie najbardziej znany - totalnej destrukcji. Już wkrótce miało to ulec znaczącej zmianie.

W 1996 roku nazwisko Rolanda Emmericha znalazło się na ustach całego świata. Jego najnowszy film, łącząc kino katastroficzne z motywem najazdu wrogich kosmitów, wziął szturmem sale kinowe na całym świecie (także tę w warszawskiej Feminie, gdzie jako jedenastolatek oglądałem to dzieło z wypiekami na twarzy). "DZIEŃ NIEPODLEGŁOŚCI" namaścił Willa Smitha na kolejną wielką gwiazdę Hollywood, dał nam legendarną przemowę Billa "Prezydenta USA" Pullmana, zagrzewającego swoich żołnierzy do walki o Ziemię oraz przede wszystkim zachwycił widownię niesamowitymi efektami specjalnymi i sekwencjami pełnymi niepohamowanej destrukcji. Pod laserem obcych w proch obracają się całe miasta, a ludzkość stoi na progu zagłady. "DZIEŃ NIEPODLEGŁOŚCI" nie zszedł jeszcze z ekranów, a już nasz głodny rozwałki reżyser kombinował, jak by tu znowu coś zniszczyć.

Okazja nadarzyła dość szybko i już dwa lata po odpieraniu ataku kosmitów Roland Emmerich zaproponował odpieranie ataku wielkiego jaszczura. "GODZILLA" z 1998 roku podzielił publiczność, naraził się krytykom, ale i zarobił kupę pieniędzy i na nowo rozbudził w widzach chęć oglądania ogromnego potwora. Owszem, tytułowy stwór miał z oryginalnym japońskim kaiju tyle wspólnego, ile Matthew BroderickMatthew McConaughey'em, ale widoku Nowego Jorku rozdeptywanego przez monstrualną istotę nie da się zapomnieć. Polująca na przybysza z głębin armia USA waliła z armat gdzie popadnie, więc czego Godzilla w całości nie zniszczył, to wojsko zrównało z Ziemią. Japończycy ochrzcili stwora mianem Zilli (znacząco pomijając "God"), a Emmerich dał sobie na jakiś czas spokój z wysadzeniem wszystkiego w powietrze.

Zamiast bomb postawił nasz bohater znów na pogodę. "POJUTRZE" przedstawiało wizję świata zagrożonego przez ultraszybko postępującą epokę lodowcową. Na filmie można było się naprawdę dobrze bawić, wystarczyło tylko zawiesić niewiarę gdzieś bardzo wysoko i z zadowoleniem oglądać, jak zlodowacenie dosłownie goni naszych bohaterów. Wykorzystując śmiertelnie niebezpieczne i bardzo nieprzewidywalne warunki pogodowe wykreował Emmerich kilka naprawdę trzymających w napięciu sekwencji. Miasta zostały zalane, wszystko pokryła wieczna zmarzlina, a widzowie piali z zachwytu - niewdzięczni!

Roland Emmerich nie wytrzymał i już w 2009 roku zaprezentował nam swoje jak dotąd najbardziej widowiskowe dzieło pt. "2012". Biorąc na poważnie majowe przepowiednie "master of disaster" zaprezentował widzom wizję totalnego kataklizmu, który niemalże kończy życie na Ziemi. Bohaterowie filmu muszą uciekać przed wielkimi falami powodziowymi, trzęsieniami ziemi o niebywałej skali oraz wybuchami superwulkanów. Wszystko przez gwałtowne burze słoneczne, które całkowicie rozstrajają Ziemię. Nasza planeta wije się w konwulsjach, ludzkości grozi wyginięcie (znowu!), a spece of efektów specjalnych mają ręce pełne roboty rzeźbiąc w pikselach i kreując destrukcję totalną. 

Po "2012" Emmerich osiadł na laurach i skupiał się na dziełach o wiele mniejszej skali. "ŚWIAT W PŁOMIENIACH" był "Szklaną pułapką" w Białym Domu, "ANONIMUS" igrał z pomysłem, że Wiiliam Szekspir wcale nie był autorem swoich najsłynniejszych dzieł, a "STONEWALL" charakteryzował kameralny klimat. W 2016 roku niemiecki twórca wrócił do swojego najsłynniejszego hitu i zaproponował nam kolejną potyczkę z kosmitami. "DZIEŃ NIEPODLEGŁOŚCI. ODRODZENIE" nie zachwycał jak poprzednik, miejscami straszył kiepskimi efektami, lecz dla fanów oryginału stał się nieco kiczowatą, ale nostalgiczną wyprawą w przeszłość. 

Przed rozpoczęciem prac nad "MOONFALL" Roland Emmerich znalazł jeszcze trochę czasu na swój życiowy projekt, czyli "MIDWAY". Jednej z najsłynniejszych bitew II wojny światowej od lat interesowała króla destrukcji, który bardzo chciał przedstawić tę pełną bohaterstwa i poświęcenia historię. Efekt był całkiem zadowalający. Niedostatki budżetowe miejscami przybliżają akcję na ekranie do gry wideo, ale za to wierność historyczna, czyli rzecz w Hollywood traktowana częstokroć po macoszemu, stoi tutaj na naprawdę wysokim poziomie. W "MIDWAY" wystąpił Patrick Wilson, którego już od 4 lutego możemy podziwiać także w "MOONFALL". No to co, lecimy na Księżyc? Do zobaczenia w Multikinie!

Moonfall

Moonfall

Science-Fiction Od lat: 15 131 min

Więcej o filmie