Newsy

Wakanda: o tych, co nigdy nie odnajdą straty

Po drugiej „Czarnej Panterze” jakoś inaczej patrzy się na pierwszą. Śmierć Chadewicka Bosemana oraz króla T’Challli uzmysławia, jak wiele jako ludzkość, bezpowrotnie utraciliśmy i jak wiele strat musimy opłakiwać. Ponownie film o Wakandzie wybija się na czoło najbardziej istotnych produkcji MCU.

Żałoba, siostra melancholii

Od kiedy latem 2020 roku spadła na nas tragiczna wieść o śmierci Chadewicka Bosemana, mieliśmy ponure myśli. Z jednej strony każde zdjęcie, każdy smutny mem, każde wspomnienie o zmarłym aktorze generowało muliste, przygnębiające emocje. Z drugiej – fanki i fani Marvela zadawali sobie pytanie: co dalej z T’Challą, zupełnie osobnym, nieoglądanym dotąd w MCU protagonistą, wojownikiem bohaterskiego plemienia Wakandyjczyków, których ostateczną bronią wcale nie jest bohaterstwo, ale zaawansowana technologia i nowoczesny model społeczny, na pohybel kolonialnym stereotypom?

I choć nadal uważam, że we wszystkich filmach o Avengersach nie było dotąd bardziej poruszającej sceny niż pogrzeb Tony’ego Starka, to trzeba przyznać, że konieczne epitafium dla T’Challi wypada bardziej niż przekonująco. A żałoba po T’Challi jest oczywiście żałobą po Bosemanie.

Patrząc na oba filmy z dzisiejszej perspektywy, nietrudno dojść do wniosku, że są one pełne melancholii. Poczucia nieodżałowanej straty. Gdzie szanse na cywilizacyjny rozwój krajów afrykańskich? Gdzie wizja prawdziwej emancypacji kobiet w rejonach rozwijających się? Gdzie perspektywa dobrobytu i dobrostanu? Gdzie wyrównywanie szans, zasypywanie przepaści społecznych?

Wakanda jest marzeniem o lepszym świecie, ale z tej opowieści wybrzmiewa też coś innego. To gęsta jak smoła ironia. Bolesne wytknięcie tego, co jako ludzkość schrzaniliśmy, jak dalece jesteśmy z tymi kwestiami w tyle. Zagadkowa śmierć króla Wakandy potęguje te ogromne niepokoje, zaś reakcja państw „sojuszniczych” potwierdza, że najgorszego można spodziewać się od najbliższych. Nie idziemy ku lepszemu.

Siostro, stand by me.

Choć obie „Pantery” są w pewnym sensie tekstami utopijnymi (ale i oszałamiającymi pokusami), to pozostają w bardzo bezpośrednim związku z aktualną „kondycją ludzkości”. Na pierwszy plan wysuwa się kobiecy wątek emancypacyjny. Jego wspaniałymi wcieleniami są dla mnie przede wszystkim Angela Basset (niczym szlachetna alternatywa dla Lady Makbet, bezwzględna, ale sprawiedliwa) oraz wyśmienita Danai Gurira, czyli Okoye, generałka armii, której rola jest tak magnetyczna, że przywołuje skojarzenia z Eomerem we „Władcy Pierścieni” czy Ujio w „Ostatnim samuraju”. To skończona, kompletna postać, wybitna przywódczyni we wspaniałej kreacji aktorskiej, obdarzona niezwykłą charyzmą, ogromną samoświadomością i nieprzejednaną mocą, zarówno ducha, jak i ciała. Ich tropami idzie oczywiście księżniczka Shuri: odważna, diabelnie inteligentna naukowczyni, która ma w tej opowieści wiele ważnych ról do odegrania.

I znów: w jak innym bylibyśmy miejscu, jak inną bylibyśmy cywilizacją, gdyby na czele naszych państw, ruchów, organizacji częściej stawały kobiety? To nie czcze gdybanie, to pewnik: bylibyśmy zupełnie gdzie indziej, a ponieważ gorzej być nie może, dopowiedzenie tej kwestii dopowiada się samo.

W jednej z kluczowych scen filmu pada ważne zdanie: „Siostro, bądź przy mnie, gdy cię wezwę”. Nie ma wątpliwości, że siostrzeństwo pozostanie więzią nierozerwalną, fundamentem, na którym można oprzeć swe działania, plany i przyszłość. Cieszę się, że twórcy konsekwentnie rozwijają ten wątek.

Girl, black, family power!

Polityczny, antropologiczny, psychologiczny sznyt „Czarnej pantery” ma wiele zalet. Choć jest oczywiście podany w wersji pop. Ktoś kiedyś powiedział, że Marvel jest popkulturowym katechizmem naszych czasów. Jeśliby traktować katechizm jako zbiór prawd i moralnych powinności – to śmiem twierdzić, że nie ma dziś lepszego katechizmu. Nie jest to jednak książeczka z nabożnymi poleceniami, nakazami, instrukcjami postępowania. Każdy, nawet klasyczny villain, ma tu swoje racje.

Marvel po raz kolejny pokazuje, jak zuniwersalizować opowieść, jak zaprezentować ją całemu światu w taki sposób, by miliony małolatów mogły wzorować się na rozdartej emocjami Shuri czy wprowadzanej dopiero na ekran Riri Williams – kobiecej odpowiedniczce Tony’ego Starka o ciemnym kolorze skóry. Piękną klamrą wątków emancypacyjnych jest drobny epizod nieheteronormatywnej miłości. Jak widać, można wnosić takie treści nawet w kontekście wakandyjskiej obrony ojczyzny! Marvel idzie z duchem czasów, po jasnej stronie mocy.

Na zawsze w naszych sercach

Gdy mówimy, że coś na zawsze pozostanie w naszych sercach lub pamięci, zazwyczaj myślimy o czymś przeszłym. Lub o kimś, kogo już nie ma. Jednocześnie mając świadomość, że funkcją żałoby jest przepracowanie straty, otwarcie się na Nowe. Taką rolę pełni też ten film. Otwiera bohaterów i otwiera widzów: na nadejście nowych rządów, na nowe dzieje.

Co one przyniosą? Jak zwykle, dowiecie się po napisach.

Autor: Radek Tomasik