Przyznaję, że od czasu „Endgame” czekam z utęsknieniem na wielkie emocjonalne poruszenie. Bywało bardzo blisko, bywały momenty, gdy historie Marvela już-już miały spowodować przełomowe odbiorcze olśnienia, których tak bardzo oczekiwałem, a jednak czegoś brakowało… Wybierając się na film „Ant-Man i Osa: Kwantomania” miałem, więc pewne oczekiwania.
W końcu Marvel to „popkulturowy katechizm naszych czasów”, biblia benchmarków, filmowe uniwersum uniwersów, w którym pomieścić można już chyba wszystkie ogólnoludzkie wartości. Dziś umiem już czytać to inaczej. Być może chodzi o moją nieprzepracowaną żałobę, może o stare sympatie i przyzwyczajenia, może muszę przekonać się do nowych historii, do młodych-starych, coraz bardziej dojrzałych, czasem osamotnionych bohaterów (SpiderMan) lub przywyknąć do retrospekcji o tych, których już z nami nie ma (Czarna Wdowa). Co więc się działo podczas kolejnych filmowych lektur Uniwersum? Cóż, śmiałem się więc do rozpuku nie dzieląc włosa na czworo w scenach komediowych, roniłem szczere łzy gdy tylko ukłucie wzruszenia wprawiało mój system nerwowy w drgania i zaciskałem paznokcie na niewinnych dłoniach żony podczas gwałtownych fabularnych twistów, zapominając o pogrzebie Tony’ego Starka i zamkniętych rozdziałach starych ksiąg.
Przyznaję, czasem wierciłem się w fotelu jakby mnie mrówki obeszły, ale zawsze dostawałem coś, co dawało odbiorczą satysfakcję.
„Ant-Man i Osa: Kwantomania” – tylko rozrywka?
A jak jest z nowym Ant-Manem? Czy nagle stało się coś, o czym jeszcze nie wiecie, a co zupełnie zmieni losy świata i przyklepie wszystkie te niedostatki jedną wielką filmową Rekompensatą?
No właśnie nie. Sorry.
Dostrzegam jednak coś, co ze mną mocno, jak to się dziś ładnie mówi, rezonuje: zaczynam rozumieć, że twórcy MCU po prostu starają się zmieniać świat na lepsze, zupełnie jak superbohaterowie ich historii. Zmieniać za pomocą opowieści. One są dobre lub lepsze niż dobre, bardziej lub mniej poruszające i zabawne, czasem wzniosłe a czasem przyziemne – ale stanowią kolejne rozdziały, kolejne etapy wtajemniczenia w Marvelowskim Uniwersytecie Wartości. Ups. Multiwersytecie.
Weźmy takiego Scotta Langa – niemal przeciętny opryszek, złodziej, którego pierwsza znana nam historia to typowy heist movie – przechodzi metamorfozę od zera do Superbohatera, której Ksiądz Robak vel. Jacek Soplica mógłby pozazdrościć. Otwierająca najnowszy film sekwencja spotkania autorskiego, gdy czyta dziesięciolatkom własną autobiografię, mówi tyle o jego (wielkiej) wrażliwości, co o (niewiele mniejszej) próżności i megalomanii – jest jednak pięknym podsumowaniem jego humanistycznej drogi przeistaczania się w dobrego człowieka. To osoba, Avenger, która się rozwija, uczy, robi postępy, przede wszystkim w obszarze emocji, samoświadomości, niekoniecznie wykwalifikowanej szkolnej wiedzy. Wszak jednym z najważniejszych bon-motów tego filmu jest „nigdy nie jest za późno, by dorosnąć / dojrzeć”.
„Ant-Man i Osa: Kwantomania” – osobiste wrażenia po seansie
Nawet jeśli niektóre przemiany (nie będę podawał przykładów, bo nie uniknąłbym spoilerów) wydają sią mało przekonujące: so what? Jak mawiał klasyk – poświęciliśmy tysiące lat, by poznać świat i kosmos, lecz stosunkowo późno zajęliśmy się samymi sobą. Skąd możemy wiedzieć, co siedzi w groteskowo dużej głowie takiego MODOKa? Skąd wiemy, co może zabliźnić jego rany? Kto da nam przepis na to, jak rozpracować potrzeby skrzywdzonej istoty?
To pochylenie się twórców MCU nad światem humanistycznych wartości uważam za walor nie do przecenienia, a „Ant-Man” staje się w tym kontekście franczyzą o charakterze stricte familijnym: odnaleziona po latach rodzina, budowanie relacji zaufania, docenianie, walka z przeciwnościami losu, które próbują tę rodzinę rozbić… I nie jestem tu też przesadnym apologetą rodziny jako takiej, wiem, jaka bywa opresyjna – chodzi bardziej o pokazanie i popularyzowanie zdrowych relacji w komórce składającej się z minimum dwojga istot gatunku ludzkiego. W rodzinie, w przyjaźni czy w związku.
Czy to wystarczy na dobry film superbohaterski? Na razie musi wystarczyć – a daje sporą satysfakcję.
Ponoć 70% swojego szczęścia budujemy na dobrych relacjach z innymi ludźmi. Jeśli tak, to Ant-Man, Osa i spółka otwierają nam furtkę do uczenia się bycia szczęśliwymi ludźmi. No dobra, przy okazji zdarza im się też ratować świat.
Radek Tomasik